Podróż.
Czy warto podróżować? Jak daleko trzeba się wybrać, żeby odkryć nowy smak?

Po pierwsze podróż podróży nie jest równa. Można przebyć dwadzieścia tysięcy kilometrów i z tej podróży nie wyciągnąć niczego poza paroma ładnymi widokami. To samo dotyczy aspektu kulinarnego podróży. Uważam, że osoby, które jadą do obcego kraju z zapasem żywności, wykupionym pakietem all-incusive lub stołują się w globalnych sieciówkach tracą możliwość przeżycia tej podróży w o wiele ciekawszy sposób.
Bo jedzenie jest częścią kultury danego kraju. Bardzo istotną częścią. Produkty, jedzenie, potrawy bezapelacyjnie poszerzają obraz danego miejsca na świecie i ludzi tam żyjących. Miałam możliwość i przywilej odwiedzenia kilkunastu krajów, gdzie poznawałam ciekawe potrawy, produkty, smaki. Cudowne jest odkrywanie lokalnych smakołyków: moroszki wychłostanej arktycznym wiatrem, krewetek wyciągniętych prosto z Morza Północnego, młodego, buzującego wina, fig zerwanych z drzewa rosnącego koło antycznych ruin, ziół rosnących nad brzegiem Morza Śródziemnego, winogron nabrzmiałych od południowego słońca, przesłodzonego chleba ze słodkim serem, słodką krwawą kiszką i posłodzonymi kiszonymi ogórkami, makreli w piekielnie ostrym sosie z trawą cytrynową… Kulinarny aspekt podróży to świetna przygoda sama w sobie.
Cudownie jest podróżować po świecie, ale chciałabym zwrócić uwagę, że podróż kulinarna niekoniecznie wymaga przebycia dalekich odległości.
Bo każda podróż zaczyna się w głowie. Ciekawością, otwarciem się na nowe smaki, wyjściem ze strefy komfortu. Podróż kulinarna może zacząć się od obejrzenia filmiku w internecie, od lektury artykułu, przejrzenia książki kucharskiej (w sumie właśnie tak zaczęła się moja podróż po świecie jadalnych kwiatów: od zajrzenia do niemieckiej książki cukierniczej, gdzie moją uwagę przykuły kandyzowane fiołki…), czy choćby od zrobienia zakupów na stoisku z żywnością orientalną.
Znam osoby, które zjechały świat dookoła. Jadły smażone karaluchy, kandyzowane skorpiony, bycze jądra, ptasie zarodki. Ale… nie jadły zupy z podagrycznika, jarzębiny w cukrze, ciasteczek z żołędzi, kiszonych stokrotek, młodych szyszek sosny czy nawet nie będę wspominała o zupie ogórkowej doprawionej nawłocią.
Czemu mamy tylko chwalić cudze, a swoich smaków zupełnie nie znamy? Niesamowite potrawy rosną wokół nas: na łące, w lesie, na własnym podwórku. Tylko trzeba przekonać samego siebie, że warto ich spróbować. Nie kwestionuję chęci przywożenia niezwykłych składników z orientalnych krain – sama jestem ich ciekawa i fajnie, że są ludzie, którzy je sprowadzają, żebyśmy też mogli je poznać. Cudownie jest podróżować daleko, tylko proszę, żebyście zauważyli, że aby odbyć niesamowitą podróż kulinarną może wystarczyć dziesięć kroków. Tuż za granicą naszych przyzwyczajeń kryje się nieprzebrane bogactwo smaków.
I to jest przygoda jeszcze fajniejsza. Bo dostępna dla każdego. Bez ani cienia snobizmu. Nie każdego stać na dalekie podróże, nie każdy ma tyle determinacji, żeby przejechać stopem Azję z 30 dolarami w kieszeni, nie każdemu jest dane wyrwać się choć na kilka dni z sieci codziennych zależności. Ale każdy może się wybrać na wycieczkę za miasto albo popatrzeć na swój ogródek w zupełnie nowy sposób. Wystarczy wyjść z domu, wyjść ze swojego zamkniętego kręgu smaków. Odrobina ciekawości doprawiona porcją wiedzy i szczyptą odwagi.
Jednak jest jeszcze jedna twarz podróżowania, również tego kulinarnego. Podróż to okazja do spotkania nowych ludzi. Wymiany doświadczeń, wymiany myśli. Produkty, potrawy, techniki obróbki to jedno. I podróżując, stołując się w lokalnych knajpach, buszując po lokalnych targach mamy okazję je poznać. Jednak to, czego doświadcza mało który podróżnik, to ludzie, którzy zapraszają Cię do swojego stołu. Ludzie, którzy dzielą się swoim posiłkiem. Bo ludzie to najpiękniejsza część podróży kulinarnej.
Jeżdżę niemal po całej Polsce, pokazując uczestnikom warsztatów, jak korzystać z dzikich roślin i jadalnych kwiatów. I to są dla mnie wspaniałe podróże. Nie dość, że mogę zaszczepiać wiedzę o roślinach i jeść moje ulubione dzikie potrawy, to z każdych warsztatów przywożę też coś dla siebie: spotkanie z niesamowitymi ludźmi.
Na każdych warsztatach poznaję też nowe smaki, choć może wydawać się to paradoksalne, bo przecież to ja w ich trakcie uczę nowych smaków. Ale nigdy nie miałam w sobie dość arogancji, by twierdzić, że jest tylko jeden sposób przyrządzania danej potrawy, tylko jeden akceptowalny smak, tylko jedna możliwa konsystencja, czy tylko jeden właściwy sposób lepienia pierogów. Bo każdy ma swój sposób na gotowanie i możemy się wymieniać doświadczeniami i drobnymi kuchennymi patentami. A ktoś, kto uważa, że wszystko wie, już niczego więcej się nie nauczy. Czasami na warsztatach powstają dania zupełnie nieplanowane, improwizowane, powstałe w burzy mózgów kilku osób nad jedną patelnią. Bo podróż to możliwość wymiany myśli. I wiecie co? To czasami jest podróż o tylko kilka kroków od domu.
Cudownie jest podróżować daleko, cudownie jest podróżować blisko.
Zatem życzę Wam smacznych podróży!
Gosia
P. S. Wpis dedykuję Mistrzowi Branży i niesamowitym, pełnym pasji ludziom poznanym podczas Targów Bakepol. To najlepszy dowód, że wystarczy wybrać się całkiem niedaleko, by poznać niesamowite smaki zaklęte w czekoladzie i dymie, słodzie, starodawnej pszenicy, czy nawet w „zwykłym” chlebie. I najlepszy dowód na to, że to ludzie, którzy dzielą się tymi smakami są najciekawsi. Bardzo dziękuję, że mogłam dołączyć do tak doborowego grona z moimi prostymi, dzikimi smakołykami.
P. S. 2. A propos podróży, w sobotę 21 września 2019 o godz. 12 wybieramy się na spacer roślinoznawczy po parku Arkadia w Warszawie. Przekonacie się, ile smakowitych roślin rośnie tuż pod nosem. Zapraszam! :* KLIK
Ubierzcie się ciepło, bo pogoda nie będzie rozpieszczać 🙂