Odkąd olśniła mnie Lucyna Ćwierczakiewiczowa (baba na bani) nie wyobrażam sobie już piec ciasta drożdżowego inaczej niż właśnie z użyciem dyni. Każdy taki wypiek schodzi u nas po prostu na pniu. Mam pomrożone porcje dyniowego pure z trzech różnych odmian dyni i mam nadzieję, ze mi wystarczą do Wielkanocy;)
Dyniowy placek drożdżowy ze śliwkami
500 g mąki
7 g drożdży liofilizowanych
100 g cukru + 1 łyżka cukru z wanilią
szczypta soli
90 g margaryny nieohydnej
0,5 szklanki mleka migdałowego (lub innego ulubionego)
1 szklanka przecieru z pieczonej dyni
śliwki węgierki (nie mam pojęcia, ile ich było, bo kupiłam ponad kilo, ale większość wyżarłam)
Śliwki umyć, osuszyć i przekroić na pół wyciągając pestkę. Zmieszać wszystkie suche składniki ciasta. Margarynę roztopić, dodać do niej mleko, dynię i lekko ciepłą mieszankę wmieszać do ciasta. ciasto jest luźne, spokojnie można wyrobić łyżką. Zostawić w cieple do podwojenia objętości (około godziny). Wyrobić i przełożyć do wytłuszczonej dużej blachy. Odstawić do wyrośnięcia pod przykryciem (ok. 30-40 minut). Na wierzchu poukładać ciasno połówki śliwek. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak się robi zgodnie ze sztuką: czy układa owoce i wtedy wyrasta, czy najpierw wyrasta, a później układa;) Śliwki już były przemrożone… Piec w 180°C około 30 minut. Jak zwykle zastanawiałam się nad kruszonką, ale śliwki po upieczeniu były tak słodziutkie, że nie żałowałam jej braku.
A osoby zainteresowane kwiatami zapraszam do obejrzenia materiału (klik), w którym mnie nie ma, a jakobym była;) Przewińcie sobie od razu do 22 minuty, a najfajniejsza jest 26 minuta 😀