Zdumiewająca jest czasem konwergencja ludzkich pomysłów. Tego samego dnia, zupełnie niezależnie, ugotowałyśmy z Wegetarinką coś niemal identycznego. Tyle że u niej była to wariacja na temat Muttar Paneer a u mnie po prostu cóś na obiad.
A ponieważ w wyniku dyskusji nad głupio napisanym artykułem, wyszło, że powszechnie wiadome jest, iż kobiety nie potrafią gotować, nie potrafią przyprawiać i są niechlujne, to ja potwierdzam, ponieważ doskonale się wpisuję w te powszechnie panujące standardy. Nigdy nie uczyłam się gotowania, nigdy nie wiem, jakich przypraw wypada użyć i absolutnie nigdy nie przejmuję się przepisami. No i komlpetnie nie mam fantazji w kwestii przygotowania obiadów.
Cebulę podsmażyłam na oliwie do smażenia, potem dodałam marchewkę, chlapnęłam bulionem i poddusiłam. Dodałam namoczoną soczewicę (zawsze mnie rozbraja, jak po pół godzinie w wodzie puszcza kiełki) i dusiłam, aż się zrobiło. Dodałam pieprz, pieprz ziołowy, ostrą paprykę, szczyptę curry i sól, tak jak mi pasowało. Na koniec dodałam groszek z puszki. Zamierzałam danie uzupełnić pomidorową passatą, tak jak to robię zazwyczaj, ale że na pierwsze danie zrobiłam zupę pomidorową, to stwierdziłam, że dziś soczewica może być bez pomidorów.
Ponieważ uparłam się na to całe tofu, dodałam twarde tofu, które wcześniej niechlujnie posiekałam i pieczołowicie pokryłam grubą warstwą curry. Niestety niewiele to dało, bo i tak tona przypraw nie zamaskowała znienawidzonego smaku. Szybko przełknęłam ochydne wegetarianskie mięso i rozkoszowałam się michą soczewicy.
No a że szefami kuchni zazwyczaj nie są kobiety? Cóż, jak ze wszystkim, szef kuchni jak nie musi rodzić dzieci, to może robić karierę. A mężczyźni, jak powszechnie wiadomo, od tego pierwszego się wykpili.