Alergiczne dziecko w przedszkolu nie ma lekko. Jego mama też nie.
W momencie podpisywania umowy, wyszło na jaw, że Córcia nie będzie mogła spożywać posiłków przedszkolnych, ponieważ przedszkole nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej diety bezjajecznej i bezmlecznej (niestety takie przedszkole jest na naszym osiedlu). A skoro nie może spożywać posiłków, to nie może zostawać dłużej niż 5 godzin. A skoro nie może zostawać dłużej niż 5 godzin, to zgodnie z ustawą, przedszkole nie może pobierać czesnego za jej pobyt.
Już od początku usiłowano mnie zniechęcić do wysyłania dziecka do przedszkola, bo: opiekunki jej nie upilnują, kiedy „rzuci się na jedzenie” (sic!), bo inne dzieci będą jej zabierać jedzenie, bo zachlapią jej posiłek nabiałem, a w takim przypadku przedszkolanki nie mogą podać żadnego leku. Bo będzie problem z sanepidem, a co jeśli się struje czymś w przedszkolu (znaczy ja otruję własne dziecko). Potrzebne zaświadczenie od lekarza, że dziecko może uczęszczać na zajęcia. Ale żeby pani się nie ważyła (sic!) nie odebrać dziecka przed upływem 5 godzin. A że cała sytuacja jest bardzo kłopotliwa dla przedszkola itd…
Cóż, na szczęście miejsca w przedszkolu są przyznawane zewnętrznie niezależnie od woli dyrekcji na zasadzie punktacji, w której preferencje żywieniowe dziecka nie są uwzględniane.
Początki były ciężkie. Oczywiście pięciu godzin dziecko nie może spędzić nie jedząc żadnego posiłku i patrząc jak inne dzieci jedzą. O 8 jest śniadanie, o 10 sok, o 11 zupa, o 12 drugie danie, o 14 podwieczorek. Przynajmniej dwa posiłki i sok co rano muszę przygotować i zapakować. W przedszkolnej kuchni nie było małego garnuszka, żeby odgrzać zupę przyniesioną przeze mnie. Kiedy zapytałam, czy może powinnam zaopatrzyć kuchnię w garnuszek odpowiedniego rozmiaru, wtedy okazało się, że w ogóle nie wolno w kuchni odgrzewać żadnego pokarmu z zewnątrz. Zgadzam się, dość rozsądny przepis, tylko czemu wcześniej go nie znały?
OK. W związku z tym trzeba kupić termos. Niestety termosy obiadowe mają pojemność kilku litrów, więc się nie nadają na pojedynczą porcję zupy dla małej dziewczynki. Normalne termosy maja malutkie wyloty – ciężko umyć, a nawet kawałek kalafiora je zatyka. Poza tym większość śmierdzi, a ja nie chcę żeby moje dziecko jadło woniejący plastikiem obiad. Rozwiązaniem, choć niedoskonałym, okazał się kubek termiczny. Nie trzyma ciepła tak porządnie jak termos i trzeba się natrudzić z myciem wieczka, ale nawet sprawnie funkcjonuje. Pod warunkiem, że ustawienie go w pozycji pionowej na stole nie przekracza możliwości przedszkolanek, a jedna z nich ma wybitne z tym problemy.
Sama postawiłam sobie wymóg, aby posiłek Córci był jak najbardziej podobny do tego, co jedzą pozostałe dzieci. Dzięki temu do naszego zestawu wkroczyły zupy do tej pory niespotykane np.: grysikowa czy żurek. W zamrażarce trzymam porcje różnorodnych zupek (gotuję 1 porcję więcej niż nam potrzeba i mam na zapas), bądź mrożony wywar z kury lub boczku (stąd tyle problemów co zrobić z mięsem z rosołu;)), żeby rano szybciutko ugotować porcyjkę. Gotowałyście kiedyś zupę z jednej różyczki kalafiora albo z jednego pomidora? Ciężko utrafić z przyprawami 🙂
Z zupkami się udało. Tyle że Córcia musiała przeboleć codzienne jedzenie zupy;) A drugie dania? Muszą być na zimno w hermetycznym pojemniku (sanepid) ale musi to być coś „czego nie będą zazdrościły inne dzieci”. Zadanie niewykonalne – dzieci zazdroszczą wszystkiego, co nie jest na ich talerzu. Szybko się przestałam tym przejmować i pakuję Córci, oprócz kanapki to, co ona lubi: kiszone ogórki, oliwki, sałatę, pomidory koktajlowe. Staram się za to spakować taki sam owoc, jaki dostają pozostałe dzieciaki, nie dlatego, że się nimi przejmuję, tylko po to, żeby mojej Małej nie było żal. Zanim się Córcia zorientowała, kto naprawdę jest odpowiedzialny za jej posiłki, minęło kilka tygodni, kiedy to rozentuzjazmowana opowiadała mi, jakie pyszne jedzonko dają w przedszkolu 😛
Wyjątkami od kanapek (z wędliną, kozim serem, dżemem) i czegoś w rodzaju sałatek (sałata, pomidor, jabłko itp każde w innym kąciku pudełka), są naleśniki, pierogi, racuchy i kotlety, które też były powodem jednej z karnych wizyt na dywaniku dyrektorki, bowiem opiekunki nie wiedziały, że można zjeść kotleta na zimno i się zrobiła afera… Ech, przez pierwszy miesiąc bywałam na dywaniku niemal równie często jak rodzice chłopczyka, który wszystkich bił, gryzł i kopał. Za każdym razem się dowiadywałam, jak straszliwym obciążeniem i niekomfortową sytuacją jest posiadanie na grupie TAKIEGO dziecka. Jakby to była moja fanaberia, że Mała nie może jeść niektórych rzeczy i jakby to pani dyrektor osobiście musiała godzinę wcześniej wstać, żeby dla TAKIEGO dziecka przygotować posiłek do przedszkola.
Chwilami odnoszę wrażenie, że Córcia była traktowana jako dziecko drugiej kategorii (szczególnie przez jednego babiszona, który uważa, że 4-letnia dziewczynka na ustawowym opierunku nie zasługuje na talerzyk, kubek, czy nawet otworzenie jej butelki z mlekiem przy śniadaniu). Ta sama opiekunka usadza ją przy osobnym stoliku. Dziwne, że wychowawczyni nie uważa takiego postępowania za konieczne i jakoś dzieci jedzą każde ze swojego talerza i wojen nie ma.
Notabene, w tej samej grupie jest też inne dziecko z alergią, choć w rzeczywistości jest ona ograniczona do kilku owoców i pomidorów. Dziecko je normalnie obiady, ale oczywiście nikt nie zadba o to, żeby dostała do picia coś innego niż zakazany sok…
Najgorszą spożywczą traumą (Córcia się cała rozszlochała w domu) był „cukierek dla grzecznych dzieci”. Oczywiście dzieci z alergią były grzeczne, ale „cukierka dla grzecznych dzieci” nie dostały, ponieważ panie opiekunki nie potrafią przeczytać etykietki na opakowaniu. Czy naprawdę do tego trzeba doktoratu?
A z ostatnich ciekawostek: jedna z opiekunek usiłowała niedawno wysondować Córcie, czy ja nie symuluję jej alergii i podpytywała: „Czy mamusia daje ci jajeczka i mleczko?” A Córcia (podobno) jej z oburzeniem odpowiedziała: „Oczywiście, że mamusia mi daje jajeczka i mleczko. Przewiórcze jaja i koziowe mleko” 😉
Rozpisałam się trochę i przynudziłam. Nie jestem pewna, czy komuś przydadzą się nasze doświadczenia, ale właśnie zaczynają się zapisy do przedszkoli, więc kto wie? Dziecko z alergią pokarmową może chodzić do przedszkola, nawet jeżeli przedszkole nie zapewnia bezalergicznej diety.
Dorzucę do notki, to co napisałam w komentarzach. Inne dzieci w zasadzie bezproblemowo przechodzą nad alergią. Skoro niektórym dzieciakom nie wolno jeść niektórych rzeczy, to nie wolno i już. Natomiast moja Córcia była zaszokowana informacją, że jej koleżanka nie może jeść pomarańczy i truskawek. Długo nie mogła wyjść ze zdumienia, że są dzieci, które są uczulone na rzeczy, które ona może jeść. Bo przecież to, że inne dzieci mogą jeść mu-mu, którego jej nie wolno, to najzwyklejsza rzecz na świecie 😀
DODATEK: Jeszcze jedna rzecz okazała się problemem. Mydło „miód i mleko” zamieniało rączki mojej dziewczynki w czerwoną miazgę. Córcia zabroniła mi interwencji w tej sprawie ale obiecała, że będzie myć ręce jakimś kolorowym mydełkiem, a nie białym (zazwyczaj w każdej butelce jest inny rodzaj).
Dopisek: Jeżeli dyrekcja powołuje się na jakieś dziwne zarządzenia sanepidu, że nie wolno przynosić jedzenia z zewnątrz, zwróćcie się bezpośrednio do sanepidu opisując problem i prosząc o wydanie pisemnej opinii. Ja tak zrobiłam i dostałam pismo poświadczające, że w świetle przepisów sanitarnych można przynosić jedzenie w termosie i zamykanych pudełkach, przy czym może acz nie musi leżeć w przedszkolnej lodówce. My mamy spokój od dyrekcji, a dyrekcja też ma spokój i pisemną podkładkę podczas kontroli z sanepidu na wypadek jakiegoś przewrażliwionego inspektora. I szczerze muszę przyznać, że o tego momentu skończyły się nasze kłopoty z dyrekcją.