Zarzekałam się, że nie będę zbierać mleczy (mniszków), bo ich nie lubię, chwastów paskudnych. Jednak wyprawa na wieś i widok całego ogrodu zarośniętego mleczami sprawiły, że się złamałam. Zbieranie tego żółtego tałatajstwa pozwoliło upiec trzy pieczenie na jednym ogniu:) Po pierwsze syrop, alias miodek majowy, wg przepisu Fettinii; po drugie te chwasty, które się zbierze, nie będą się później rozsiewały; a po trzecie dzieci miały zajęcie i się nie nudziły 😀
Nazbierałyśmy ok. 400 kwiatów mniszka lekarskiego (od razu skubałyśmy, chociaż można robić z całych kwiatów). Uznałam, że są lepsi specjaliści od miodu i chwila obserwacji pszczół pozwoliła wybierać kwiaty o przypuszczalnie największej ilości nektaru. To było drugie podejście do miodku i nie miałam ani cytryny ani kuchenki. Przesypałam płatki cukrem i w takim stanie dowiozłam do domu. Po drodze pięknie puściło soki.
Zalałam pół litra wody i zagotowałam, zostawiłam do następnego dnia. Odcisnęłam na sicie i dosypałam cukru na oko. Użyłam brązowego i teraz miodek wygląda jak spadziowy:) Zagotowałam z całą cytryną pokrojoną na plasterki. Następnego dnia gotowałam do zgęstnienia i wlałam do słoików.
Kolejna pozycja w Klubie Kwiatożerców:)