Przed świętami wybrałam się do lasu tylko i wyłącznie w jednym celu. Na łowy. Fiołkowe łowy:)
Jednak w efekcie nie powróciłam z tarczą. Zebrałam tylko maluteńki słoiczek fiołkowego kwiecia. Nie dlatego, że nie było czego zbierać, o nie! Nie byłam w stanie. Czułam się jak morderca! Po prostu nie mogłam ich więcej nazrywać, to było ponad moje nerwy. Kiedy padłam na kolana na fiołkowej polance, zabójcza woń omal nie doprowadziła mnie do omdlenia. W takim miejscu można umrzeć z rozkoszy. Gdybym wtedy tam była z W, to na pewno nie zbieralibyśmy fiołków…
Wróciłam do domu z jednym słoiczkiem (niosłam otwarty, żeby się nie zaparzyły) i małym bukiecikiem. Bukiecik ususzyłam w cukrze a płatki przerobiłam na galaretkę.
Galaretka fiołkowa
słoiczek płatków fiołków
4 łyżeczki brązowego cukru (demerara)
100 ml różowego wina
łyżeczka żelatyny
Żelatynę namoczyłam w 50 ml wody, rozpuściłam na palniku w winie z cukrem (nie gotować), ciepłym płynem zalałam płatki i zakręciłam słoik.
Fiołki w cukrze do dekoracji
Powinno się je delikatnie pędzelkiem pokrywać pianą z białek i cukru i potem suszyć, ale ja zrobiłam inaczej. Po pierwsze wiedziałam, że fiołka na pewno będzie chciała zjeść Córcia, więc białko odpadało. Po drugie nie chciało mi się rozbijać jajka dla tuzina fiołków:) Ułożyłam kwiatki na warstwie cukru pudru, przysypałam delikatnie drugą warstwą, po czym włożyłam na godzinę do piekarnika nastawionego na 50 stopni. W taki sposób przy pomocy gorącego piasku suszy się duże kwiaty, więc czemu nie zaryzykować? Wyszły fajnie. Kruchuteńkie, pokryte delikatną poświatą cukru. A cukier przeszedł ich aromatem, więc też nadawał się do wykorzystania 😛
Marzyła mi się jeszcze nalewka fiołkowa, ale materiału nie starczyło. Poza tym pewnie miałabym kłopot z wyborem: czy ją używać spożywczo, czy jako perfumy:)
W przyszłym roku na pewno też się wybiorę na fiołkowe zbiory. Mając doświadczenie, co można z nich wyczarować, powinnam być już odporniejsza na czar fiołkowej polany…